22 kwi 2015

Porto

Porto pokazało mi się chyba z najlepszej strony. Od początku pogoda słoneczna. Dzisiaj 21 stopni, chodzę w krótkich spodniach. Przeziębienie, którego nabawiłem się w Warszawie znika. Niezwykłe stare miasto z duszą. Można je polubić. Jak mi poradził pracownik hostelu, kiedy go pytałem o najładniejsze miejsca: spróbuj się w nim zgubić (try to get lost in town). Dobra rada.

Tak mi mija dzisiejszy dzień. Widziałem już sporo pięknych, albo raczej - fascynujących miejsc. Byłem w parku, w kościele na Mszy św., w halach targowych pachnących świeżymi rybami i bakaliami. Teraz siedzę w kafejce i popijam białe porto. Z tego trunku słynie miasto, które zresztą dało nazwę całemu państwu - Portugalia.

Dzisiaj w piłkę grają Porto z Bayern München, już słychać dzikie okrzyki tubylców na ulicach. Szkoda tylko, że jutro ma padać deszcz, a ja przecież ruszam do Santiago. Podobnie jak Amerykanie na rowerach, ale oni dojadą szybciej.

Niestety Porto przegrało 6:1. Wczoraj wieczorem ulice puste, wszyscy otaczają telewizory w barach. A ja na odwrót - omijam. Znalazłem taki spokojniejszy na kolację: grzanka z szynką i Vinho Verde czyli "zielone". Takie trochę z bąbelkami bo młode. Tutejsza specjalność, ale ja jednak wolę dojrzałe, szczególnie czerwone.

Potem poszedłem jeszcze schodami w dół nad rzekę Douro. Piękna noc i widoki na przeciwległy brzeg i na żelazny most, ładnie oświetlony. Górą jeździ metro a dołem samochody i piesi. Zasiedziałem się w cafejce do północy pijąc porto w porcie w Porto.

Dzisiaj w południe zwinąłem się i pociągiem (do Viana do Castelo) i autobusem (do Ponte de Lima) pojechałem na Camino. Już mam pierwszą pieczątkę w credencialu i jutro ruszam pieszo do Rubiães. W schronisku cały świat: Kanada, USA, Rosja (z Uralu), Słowacy no i ja.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz